Wielki rosyjski filozof Nikołaj Bierdiajew, przebywający po rewolucji bolszewickiej na emigracji, napisał w swoim dziele Problem komunizmu, że komunizm (zwłaszcza w wydaniu rosyjskim) jest zjawiskiem o charakterze duchowym i religijnym. A mówiąc precyzyjniej: fałsz komunizmu jest fałszem duchowym.
Dziel i rządź?
Według Bierdiajewa komunizm to nic innego jak ateistyczna rewolta przeciw tajemnicy krzyża. To stwierdzenie rosyjskiego myśliciela można odnieść zresztą do innych, wcześniejszych i późniejszych rewolucji.
Odrzucenie cierpienia (tzn. codziennego krzyża ludzi i całych społeczności), a w konsekwencji radykalne poszukiwanie możliwości budowania raju tu i teraz, raju na ziemi – oto, co w zasadzie legło u najgłębszych korzeni zarówno francuskich rewolucjonistów (wizja raju pt. „republika jedna i niepodzielna”), rewolucji narodowosocjalistycznej w Niemczech (hitlerowski „raj”: Tysiącletnia Rzesza) czy w naszych czasach Czerwonych Khmerów w Kambodży, mordujących niemal połowę swego narodu w imię „lepszej przyszłości”.
Stąd też każda z tych rewolucji była w zasadzie wielką wojną religijną. Ich walka z chrześcijaństwem, a zwłaszcza z Kościołem katolickim, nie była więc jakąś aberracją, „wypaczeniem”. To było wpisane w logikę ruchu rewolucyjnego pojmującego siebie jako nowy mesjanizm, nową, lepszą od chrześcijaństwa religię.
Tak było i w przypadku bolszewizmu. Stworzony przez niego Związek Sowiecki, mimo że deklarował we wszystkich ustawach i dokumentach konstytucyjnych swoją światopoglądową neutralność, był de facto państwem wyznaniowym.
Wyznaniem miał być właśnie wspomniany przez Bierdiajewa wojujący ateizm. Stąd też bezlitosna walka sowieckiego państwa z chrześcijaństwem, zarówno prawosławnym, jak i katolickim.
Metody walki były różne. Oprócz fizycznej eksterminacji chrześcijańskiego duchowieństwa odwoływano się do znanej od czasów starożytnych metody:
„divide et impera” (dziel i rządź).
Dodajmy, że sposób ten był szeroko stosowany również przez komunistów, którzy zostali osadzeni przez Armię Czerwoną po 1945 r. w krajach Europy Środkowej (w Polsce, w Czechosłowacji i na Węgrzech).
Zaraz po objęciu władzy w Rosji rozpoczęli oni działalność dywersyjną wobec Cerkwi prawosławnej, której celem było rozbicie jej jedności.
W roku 1922 z inspiracji władz sowieckich powstała więc tzw. Żywa Cerkiew, kierowana przez powolnych sowieckim organom bezpieczeństwa prawosławnych hierarchów: biskupa Antoniego Granowskiego oraz protojereja Kraśnickiego.
Niestety, sowiecka bezpieka zanotowała niemały sukces. „Żywa Cerkiew” cieszyła się dość dużym powodzeniem, w okresie swojego największego rozkwitu dysponowała ona 16 tysiącami księży i 200 biskupami.
Nie można jednak zapominać o fakcie, że za tymi liczbami stały często tragedie wielu ludzi, złamanych sumień, kampania zastraszeń i rozmaitych nacisków ze strony bolszewickiej bezpieki.
Zachęcone sukcesem „Żywej Cerkwi” bolszewickie władze tworzyły i inne rozbijackie organizacje pod nazwą: Cerkiew Odrodzona, Wolna Cerkiew Pracownicza czy Niezależna Cerkiew Ukraińska. Podobne zabiegi spaliły jednak na panewce wobec Kościoła katolickiego działającego w Rosji. Tutaj sowietom nie udało się sprokurować takiego rozbicia, jakie było udziałem „Żywej Cerkwi”.
Nawracanie na ateizm
Państwo sowieckie nie ograniczało się li tylko do niszczenia chrześcijaństwa i eksterminowania (w różny sposób) chrześcijan. Z tym niszczeniem ściśle związane było krzewienie sowieckiej religii państwowej, tzn. wojującego ateizmu. To zaś odbywało się za pomocą wyspecjalizowanych organów bolszewickiego państwa. Wśród nich przodował zaś Związek Wojujących Bezbożników.
Organizacja ta została założona w 1925 roku przez Jemieliana Jarosławskiego (właśc. Miniej Izraelewicz Gubelman), przyjaciela Lenina i członka najwyższych władz bolszewickiej partii.
Związek Wojujących Bezbożników dysponował oddziałami w całym Związku Sowieckim. Dysponował subwencjonowaną przez państwo wysokonakładową prasą, adresowaną do wszystkich grup ludności (np. dla kołchoźników przeznaczony był Dierewieńskij Biezbożnik, a dla młodzieży Junyje Biezbożniki, głównym zaś organem prasowym Związku był Biezbożnik).
Dodajmy, że ta działalność wydawnicza prowadzona była od 1927 r. na zasadzie towarzystwa akcyjnego i dla samego Jarosławskiego oraz innych jego współpracowników stanowiła źródło pokaźnego dochodu. Dość wspomnieć, że łączny nakład prasy propagującej wojujący ateizm wynosił 44 miliony egzemplarzy!
Cel Związku Wojujących Bezbożników zdefiniowany był już w samej nazwie. Chodziło o propagowanie wszelkimi środkami wojującego ateizmu.
Miały temu służyć liczne wiece, najczęściej przed jeszcze istniejącymi kościołami, tak jak ten zorganizowany 18 stycznia 1930 r. przed katolicką katedrą w Mińsku. Spalono tam publicznie wiele świętych obrazów, a przed polskim konsulatem wznoszono okrzyki:
„Precz z Kościołem – ostoją burżuazji!”.
Związek Bezbożników równie ostro pracował nad usunięciem z codziennego życia sowieckich obywateli jakichkolwiek, najmniejszych nawet, śladów istnienia chrześcijańskich tradycji. Propagowano więc wśród ludności zamiast wieszania w domach ikon i tworzenia domowych ołtarzyków organizowanie tzw. ugołków biezbożnika (kącików bezbożnika).
W 1927 r. władze bolszewickie wprowadziły zakaz stawiania krzyży na mogiłach.
Należało również wymazać pamięć o chrześcijańskich świętach. Szczególne świadectwo w tym względzie odnajdujemy w wydawanej w Mińsku (przed 1939 r. położonym w pobliżu polskiej granicy) przez polskojęzycznych bolszewików Orce (tak à propos „postępowych tradycji” polskich komunistów).
W 1929 r. gazeta ta ogłosiła tzw. kampanię antyświąteczną. Pisano:
„kampanię należy poprowadzić nie tylko pod kątem obalania wszelkich bzdurstw religijnych, jak »niepokalane poczęcie«, »narodziny Chrystusa« itd., ale właśnie pod znakiem wyjaśnienia szkodliwej, kontrrewolucyjnej istoty religii i działalności duchowieństwa, pod hasłem powiązania walki z religią z urzeczywistnieniem pięciolatki, uprzemysłowieniem kraju, socjalistyczną przebudową gospodarki rolnej”.
W Orce sformułowano również tzw. hasła przeciwświąteczne. Zacytujmy tutaj tylko część z 22 haseł:
- Wytężoną pracą antyreligijną oczyścimy drogę do kolektywizacji.
- Wzmocnimy walkę z kułakami, nepmanami i klerem.
- Precz z „bożym narodzeniem”; niech żyje ciągły tydzień roboczy.
- Zamiast „bożego narodzenia” – dzień industrializacji i kolektywizacji.
- Kler – najwierniejszy pomocnik kontrrewolucji.
- Jaskinie oszustwa i obłudy – kościoły, cerkwie i synagogi – zamienimy na ogniska kultury socjalistycznej.
- Budujemy nowy świat na zasadach kolektywnej, prawdziwie komunistycznej pracy.
- Bojowym zadaniem Komsomołu jest wzmocnienie walki z religią.
- Współzawodnictwo socjalistyczne jest klasowym orężem walki z religią.
- Walczcie z pojednawczym stosunkiem do religii.
W całym Związku Sowieckim, jeszcze przed powstaniem Związku Bezbożników, organizowano bluźniercze procesje.
W 1924 r. na przykład w samym Piotrogrodzie podczas Bożego Narodzenia urządzono 20 takich procesji, podczas których naigrawano się z największych świętości chrześcijaństwa, szczególnie zaś celem ataków był Boski Założyciel Kościoła.
Dość wspomnieć, że działający w mieście nad Newą teatr Ateist (finansowany przez władze) swoją bezbożną działalność zaczął wystawieniem w Wielki Piątek sztuki szydzącej z Chrystusa.
Bolszewicy, idąc w ślady swoich francuskich poprzedników (por. czasy Wielkiej Rewolucji Francuskiej), upatrywali również wielkiej przeszkody dla swoich celów w chrześcijańskich znamionach zauważalnych w sposobie mierzenia czasu.
W 1929 r. wprowadzono w Sowietach sześciodniowy „tydzień” pracy, a potem tzw. nieproerywkę, czyli ciągłą pracę w kołchozach, fabrykach, biurach (czy wiadomo teraz, kto był prekursorem walki z wolnym dniem Pańskim?).
Zabroniono używać nazw „niedziela” (woskriesienie – czyli po rosyjsku „zmartwychwstanie”) i „sobota” (subbota). Dzień wolny miano nazywać odtąd „wychadnoj” („wychodny”), a dzień poprzedzający – „podwychadnoj”.
W 1930 r. 25 grudnia przemianowano na Dzień Industrializacji, w 1931 roku zniesiono zaś święta wielkanocne.
Demoralizacja za wszelką cenę
Szczególnie wielki wysiłek w krzewienie religii wojującego ateizmu władze bolszewickie ukierunkowały na przyszłość każdego społeczeństwa, a więc na dzieci i młodzież.
Wychowanie „nowego człowieka sowieckiego” miało się odbyć na drodze totalnej demoralizacji i deprawacji młodego pokolenia. By zabić Boga w młodych sercach, nie cofano się przed najgorszymi bluźnierstwami.
W 1923 r. zainscenizowano proces nad Bogiem, podczas którego dzieci szkolne głosowały nad karą śmierci dla Boga. W szkołach organizowano konkursy na najbardziej bluźniercze wyzwiska pod adresem Boga.
Podczas demonstracji antyreligijnych w Moskwie kazano dzieciom pluć na krzyże. Popularyzowano także „bezbożne zabawki” dla dzieci.
W 1930 r. sowiecka Gazeta Nauczyciela donosiła o utworzeniu stanowiska „nauczyciela wychowania antyreligijnego”. A w maju tego samego roku zwołano pierwszy ogólnosowiecki zjazd „Bezbożnych Dzieci”.
Każdy totalitaryzm można rozpoznać po jego staraniu o jak najszybsze wyizolowanie dzieci spod wpływu rodziców. Już Danton – jeden z przywódców rewolucji francuskiej – twierdził, że wszystkie dzieci winny należeć do państwa.
Podobnie myśleli i narodowi socjaliści Hitlera organizujący Hitlerjugend, co miało oddzielić niemiecką młodzież zarówno od wpływu rodziny, jak i od szkolnictwa prowadzonego przez Kościół.
Nie inaczej postępowali bolszewicy. W sowieckiej Rosji prototypem Hitlerjugend były organizacje pionierów i komsomolców. Przynależność do nich była obowiązkowa.
Rodzice, którzy ośmielili się nie posłać swojego dziecka do nich, musieli się liczyć z surowymi represjami (utrata pracy, aresztowanie, zesłanie do gułagu, a nawet śmierć). Tylko przynależność do Komsomołu otwierała drogę do studia i umożliwiała ich ukończenie.
Pionierzy (dla dzieci) i komsomolcy (dla młodzieży) to w myśl zamierzeń władz sowieckich króliki doświadczalne, umożliwiające sprawdzenie, jak w młodym umyśle i sercu zaszczepić wojujący ateizm jako religię.
Wiele w tym względzie mówi wprowadzony na początku lat 30. zwyczaj pionierskiego i komsomolskiego przywitania: „Boga niet” (Boga nie ma), na co miano odpowiadać: „I nie nado” (I nie trzeba), względnie „I nie budiet” (I nie będzie).
Natomiast jednym z zadań stawianych przed pionierami oraz komsomolcami było chodzenie pod kościoły i cerkwie, by notować nazwiska osób uczęszczających na nabożeństwa. Nieraz zresztą komsomolcy wpadali do kościołów i wrzaskiem oraz biciem wiernych zakłócali przebieg Mszy świętej.
Kurs sowieckiej pedagogiki (a właściwej: antypedagogiki) był bardzo jasny: najpierw wzbudzić nienawiść i pogardę dla Boga i ludzi wierzących; następnym krokiem miała być demoralizacja.
Również bowiem gdy chodzi o wylansowanie i praktyczne zastosowanie hasła „róbta, co chceta”, pierwszeństwo należy do władz bolszewickich.
Pierwsza wielka fala demoralizacji dotykająca dzieci i rosyjską młodzież pojawiła się już w czasie rewolucji i wojny domowej wywołanej bolszewickim przewrotem.
Oto bowiem na skutek tych niszczących rosyjskie rodziny wydarzeń pojawiły się w całej Rosji setki tysięcy tzw. biezprizornych dzieci, tzn. dzieci pozbawionych swoich rodzin, sierot. Stały się one łatwą ofiarą wielu wynaturzeń (w tym seksualnych).
Pozbawione opieki swoich rodziców były tragicznym obrazem pierwszych „dobrodziejstw” rewolucji bolszewickiej.
W latach 20. sowieckie władze bezwzględnie przeprowadziły „ostateczne rozwiązanie” kwestii biezprizornych (często była to fizyczna eksterminacja).
Lata 20. to okres propagowania w Rosji bolszewickiej propagandy „wyzwolenia seksualnego” i „uskrzydlenia erosu”.
Jej rzeczniczką była Aleksandra Kołłontaj, pełniąca funkcję ludowego komisarza do spraw opieki społecznej. To ona była autorką hasła skierowanego do komsomolców o potrzebie znalezienia „miejsca dla skrzydlatego erosa”.
Propagowanie rozwiązłości seksualnej wśród młodzieży uzasadniano tzw. teorią szklanki wody (seks to tyle, co wypicie szklanki wody).
Sowieckie ustawodawstwo bardzo ułatwiało uzyskanie rozwodów (możliwe było to nawet za pomocą poczty). W 1920 r. Rosja sowiecka stała się pierwszym na świecie państwem, w którym zalegalizowano aborcję.
Nie tylko współcześni obrońcy „praw kobiety do wyboru” powinni zdawać sobie sprawę, gdzie po raz pierwszy zastosowano w praktyce „prawo kobiety do własnego brzucha”. Podobne korzenie mają również wyznawcy (wyznawczynie) feminizmu. Oto bowiem działająca w Moskwie Czerwona Międzynarodówka Kobiet ogłosiła, że jej celem jest „wyzwolenie kobiety z jarzma rodziny, macierzyństwa, religii oraz moralności burżuazyjnej”.
Inną, odrażającą formą demoralizowania młodzieży było popularyzowanie wśród komsomolców donosicielstwa, również w stosunku do swoich najbliższych.
„Patronem” tego obrzydliwego procederu uczyniono Pawlika Morozowa, który na początku lat 30. doniósł do sowieckiej bezpieki, że jego ojciec jest przeciwnikiem władzy radzieckiej.
Ojciec zginął w łagrze, a sam donosiciel został zamordowany w niewyjaśnionych okolicznościach. Sowiecka propaganda uczyniła z niego męczennika. Pisano o jego „chlubnym” czynie liryki (czynił tak m.in. twórca hymnu sowieckiego S. Michałkow).
Morozow nie był jedyny. Oto pionier Pronia Kołybin zadenuncjował swoją własną matkę za to, że poszła na kołchozowe pole, aby zebrać opadnięte kłosy i nakarmić własnego syna (czyli komsomolskiego donosiciela).
Za „grabież sowieckiej własności” matkę skazano na karę więzienia, a Pronię – donosiciela w nagrodę wysłano do położonego na Krymie ekskluzywnego komsomolskiego ośrodka Arteka.
Również szczęścia nie miał pewien dyrektor szkoły, którego jeden z pionierów zadenuncjował do bezpieki za zadanie uczniom na lekcji do rozwiązania następującego zadania:
„We wsi było 15 koni. Gdy chłopi przystąpili do kołchozu, 13 koni zdechło. Ile koni zostało?”.
Rzecz jasna, dyrektor jako wróg klasowy (aluzyjnie atakujący ideę kolektywizacji gruntów rolnych) został pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Tak tworzono „nowego sowieckiego człowieka”.